wtorek, 18 lutego 2014

Dzień 1. Godzina 11:25

Mam na imię Jarek i wciąż żyję.

Oszołomiony tym, co dzieje się dookoła, postanowiłem założyć bloga
i relacjonować wydarzenia.
Pierwszy wpis nosi tytuł Dzień 1, ponieważ to ten dzień zapadnie ludzkości
w pamięci.
Jeżeli ktoś przeżyje...

Muszę jednak cofnąć się o kilkanaście dni, gdyż to właśnie wtedy wszystko się zaczęło.
Jestem polskim naukowcem, który pracuje w laboratorium w Wielkiej Brytanii. Zajmuję się embriologią oraz komórkami macierzystymi. Nie będę streszczał wam na czym polega moja praca, gdyż nie ma to wpływu na historię, którą próbuję wam opowiedzieć. Jako biolog mam kontakt z innymi naukowcami. Jeżdże na różne spotkania, treningi, sympozja. Każde z nich kończy się wspólnym wypadem do pubu. Tak też było kilkanaście dni temu. Po niezbyt ciekawej konferencji udaliśmy się na piwo. Jeden z moich znajomych, lekko wstawiony, zaczął opowiadać mi o swoim nowym projekcie.
Stephen Capgrought, wirusolog pracujący dla prywatnej firmy sponsorowanej przez jakiegoś arabskiego szejka, zwierzył mi się, że prowadzi badania nad najbardziej śmiertelnymi wirusami świata. Ebola, Marburg, Gorączka zachodniego Nilu czy gorączka Lassa. W ich laboratorium znalazły się także nowe wirusy, których pochodzenia nie chciał mi wyjawić.
Cały koktajl ludobójców w jednym pomieszczeniu północnego Londynu.

Po kilku dniach od naszego spotkania usłyszałem w lokalnym radio, że w laboratoriach LVS miał miejsce wypadek. Mówiono o tym, że któryś z naukowców zaczął dziwnie się zachowywać. Porównano to ze wścieklizną, gdyż pogryzł swoich współpracowników. Ochrona próbowała go powstrzymać, a konsekwencją tego był strzał w głowę i śmierć dr Capghroughta.

Nie mogłem w to uwierzyć. Jeszcze kilka dni temu rozmawialiśmy sobie przy piwie. Nic nie wskazywało, że ma wściekliznę. Od razu powiązałem to z pracą jaką wykonywał.

Mijały dni, a okoliczna prasa informowała o kolejnych przypadkach pogryzień. Coraz więcej budynków stawało w ogniu, szpitale wypełniły się ludźmi. Na końcu języka miałem tylko jedno słowo: EPIDEMIA.

Moje spostrzeżenia wydają się słuszne. Któryś z nieznanych wirusów zainfekował Stephena, pacjenta zero. Najprawdopodobniej przenosi się przez krew bądź ślinę.

Wracając do dnia dzisiejszego, Wielka Brytania powołała sztab kryzysowy. Porty i lotniska zostały zamknięte. Oficjalnie ogłoszono fakt, że na terenie wysp brytyjskich panuje nieznany wirus, którego objawy przypominają wściekliznę. Pogryzieni w przeciągu kilku minut zaczynają atakować innych ludzi. Dochodzi nawet do aktów kanibalizmu.

Wielka Brytania jest odcięta od reszty świata. Miejmy nadzieję, że wirus nie przedostanie się do Europy.

1 komentarz: