poniedziałek, 24 lutego 2014

Dzień 7. Godzina 13:31

Zabiłem jednego i wciąż żyję.

Dziś rano obudziły mnie krzyki dobiegające z domu sąsiada. Doskoczyłem do okna i zobaczyłem jego żonę Mary, która próbowała zamknąć drzwi. Nie mogła tego zrobić, gdyż we wnęce pojawiła się zakrwawiona ręka. Dość szybko dała za wygraną. Puściła klamkę i rzuciła się do ucieczki. Jak to zazwyczaj w takich sytuacjach bywa, obejrzała się przez ramię, potknęła o krawężnik i przewróciła na ulicę. Zza drzwi wyłonił się jej mąż (za nic nie mogę przypomnieć sobie jego imienia). Był jednym z nich. Żywy trup.

Nie zastanawiałem się długo. Dobiegłem do stołu. W jedną dłoń chwyciłem tasak, a w drugą nóż.
Wybiegłem na podwórze.

O kurwa, zapomniałem o zastawionej furtce.

Nie miałem czasu, aby przenieść ponownie płyty blokujące wejście, więc wspiąłem się na nie i przeskoczyłem żywopłot. Było to lekkomyślne posunięcie.

Mary leżała na ziemi i przeraźliwie krzyczała. Byłem pewien, że tłumy nieumarłych zaraz tu przybędą prowadzeni hałasem, który wywołała. Nad nią pochylał się zombi o rozpostartej gębie, z której strumykiem ściekała krew. Był gotowy do zatopienia swych kłów w jej szyi.
Wziąłem potężny zamach i wbiłem tasak w jego lewą stronę głowy, tuż poniżej skroni. On jednak nie umarł. Najprawdopodobniej uderzyłem za nisko i nie uszkodziłem mózgu. Udało mi się jednak odwrócić jego uwagę i na kilka sekund powstrzymać go przed ugryzieniem kobiety. Spojrzał na mnie swoimi białymi gałkami i zaczął jęczeć. Natychmiast wyciągnąłem nóż i wbiłem w jego prawe oko. Tym razem osunął się na ziemię martwy.

Chwyciłem Mary za rękę i doprowadziłem do furtki mojego domu. Przeskoczyłem żywopłot, odsunąłem płyty i wpuściłem ją do środka.

Właśnie udała się do łazienki, aby obmyć się z krwi. Słyszę jak płacze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz